Tak bardzo chcę coś napisać, ale nie do końca wiem co... Tak ciężko mi się wyrazić. Mam w głowie mnóstwo tematów, które chciałabym poruszyć, ale teraz jakoś nie mogę zdobyć się na długie rozmyślania.
Mi po prostu chce się krzyczeć. Wykrzyczeć to, co leży mi na sercu. A czuję... pustkę. Cały czas. Chciałabym pobiec. I nigdy nie wrócić.
Wiem, ja ciągle o tym samym. Ale te nagłe uderzenia... smutku, histerii, lęku...? Nie wiem jak to nazwać. To po prostu nie daje mi normalnie żyć. A jest tak od kiedy tylko mogę sobie przypomnieć. Może powinnam iść na terapię. Ale co ja powiem? Że mi źle?
Nie śpię normalnie od trzech tygodni. Przekręcam się z boku na bok, a moją głowę nachodzą chore myśli. Dosłownie: chore. W końcu nie wytrzymałam i dzisiejszej nocy sięgnęłam po środki uspakajające. Cudownie ścinają z nóg. W ten oto sposób udało mi się zdrzemnąć całe 4 godziny.
Jutro (shit... dzisiaj!) jadę na obóz taneczny. Osiem godzin treningu dziennie powinno wystarczyć, aby zapomnieć o całym świecie.
piątek, 17 lipca 2009
Restless Heart Syndrome.
Autor: Messy o 15:40 1 komentarze
Subskrybuj:
Posty (Atom)