BLOGGER TEMPLATES AND TWITTER BACKGROUNDS »

sobota, 28 lutego 2009

I marzę, synu, byś miał serce, nie forsę...

Inspiracja i natchnienie: Artykuł w 'Twoim Stylu' - Raport: 'Dorosłe córki-Wszystko o moim ojcu'.
W tle: O.S.T.R. - 'o.c.b.'

Od relacji z ojcem zależą nasze dorosłe związki z mężczyznami i to, jak sobie radzimy w życiu. I tu zaczyna się moja opowieść...

Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałam 6 lat. Doskonale pamiętam ten dzień. 22 grudnia 2000 rok. Razem z mamą ubierałyśmy malutką, jednak uginającą się pod ciężarem ozdób choinkę. Byłam niesamowicie szczęśliwa. Bożonarodzeniowe drzewko było pierwszą rzeczą, o której chciałam opowiedzieć tatusiowi, kiedy wrócił z pracy. Ale on nie chciał słuchać. Stanął w progu i rzucił suchymi słowami w stronę mojej mamy. 'Rozmawiałaś już z Agnieszką?'. Zaprzeczyła.
To była długa rozmowa. Najdłuższa rozmowa jaką dotychczas odbyłam z ojcem. Wiecznie uciekałam wzrokiem, jakby szukając schronienia. Wciąż powtarzał, że to nic nie zmieni. Że nadal będzie moim ojcem. Zawsze. Cokolwiek by się stało. A ja płakałam. Histerycznie. Zasmarkałam mu calutki rękaw. Nie chciałam go puścić, nie chciałam, żeby odchodził. A kiedy już wyszedł... postanowiłam udawać, że nic się nie stało. Wszystko jest w najlepszym porządku. I nie uroniłam już ani jednej łzy. Starałam się udawać, że nie widzę płaczącej mamy. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, jak musi być jej ciężko.

Babcia cały czas naciskała, żebym porozmawiała z ojcem o tym, co się stało. Żeby wrócił. Nie chciałam o tym mówić, w końcu w mojej głowie nic nie zaszło. Jednak podświadomie wpoiłam sobie, że to wszystko moja wina.

Kiedyś ojciec zabrał mnie na wakacje do Poronina. Pół roku po rozwodzie rodziców. Wtedy pewnie jeszcze chciał mi udowodnić, że nic się nie zmieniło. Kiedy udawałam, że śpię, usiadł przy moim łóżku i cicho powiedział, że mnie kocha. To jeden, jedyny raz, kiedy to od niego usłyszałam.

Widuję się z nim raz w tygodniu, w czwartki. Po prostu siedzi u mnie jakieś 2 godziny, pijemy razem herbatę. Przed 19 musi już się zbierać, w końcu mieszka daleko, ma kobietę, malutkiego synka... I jest wiecznie zapracowany. Dobrze zarabia, często wydaje mi się, że nie wytrzymałby jednego dnia bez swojej pracy. To chyba jedyna rzecz, która łączy jego i matkę-oboje się pracoholikami.

W sumie, to nie wiem o nim dużo. Robi dość ciekawe pierwsze wrażenie. Wysoki, przystojny facet o bardzo inteligentnym spojrzeniu zza okularów z cienkimi, prostokątnymi oprawkami. W zniszczonych butach, spodniach w kancik, marynarce, wiecznie ze swoją teczką z laptopem i stosem papierów. Kiedy powiesz do niego 'dzień dobry' zawsze najpierw zmierzy Cię wzrokiem, zanim Ci odpowie, tak jakby musiał się upewnić, czy ma do czynienia z kimś, kto w ogóle zasługuje na życzenie mu dobrego dnia. W gruncie rzeczy jest dość roztrzepany i w pierwszej kolejności musi zlokalizować z której strony dochodzi owe 'dzień dobry', nawet jeśli stoisz centralnie naprzeciwko niego. Ma dość specyficzne poczucie humoru, jest niezwykle ironiczny, zdaje się, że nic go już w życiu nie zaskoczy. Zaimponowanie mu to niemalże mission impossible, misja, której podejmuję się od kiedy tylko pamiętam. Chciałabym być córką idealną, ale on mi na to nie pozwala, chociaż tak bardzo bym chciała, żeby był ze mnie dumny. Żeby mógł chociaż raz powiedzieć 'mam wspaniałą, zdolną córkę, której nigdy nie zamieniłbym na żadną inną.' Oststnio pochwaliłam mu się, że dostałam 6 z informatyki. 'ah... znowu?'-usłyszałam w odpowiedzi. Faktycznie, mam praktycznie same szóstki, ale chciałabym, żeby cieszył się, że odnoszę sukcesy w jego dziedzinie. Oststnio napisał mi na gg, że bardzo chciałby, żebym wyszła na ludzi, nie chce, żebym się stoczyła. Cóż, to było niedługo po sylwestrze, z którego wróciłam kompletnie skacowana. 'Jak zapijaczona, ujarana dziwka'-skwitowała mama. Zawiódł się na mnie. Oboje się zawiedli. Co z tego, że bawiłam się świetnie, jeśli później muszę mieć aż takie wyrzuty sumienia? Teraz staram się nadrobić.

Moja droga K. często opowiada mi, jakim ojciec jest dla niej wsparciem. Jak często mówi jej, że ślicznie wygląda, jaka jest kochana, jak się o nią troszczy. Kiedyś, mając jakieś 5 lat, na wizytę księdza po kolędzie, wystroiłam się w swoją ulubioną czerwoną kwiecistą sukienkę, założyłam na siebie wszystkie korale, pierścionki i bransoletki. Zapytałam tatę, jak wyglądam. 'Jak choinka'. Doskonale to wszystko pamiętam. Niemalże się popłakałam. Kolejna odpowiedź, jaką słyszę do dziś, kiedy pytam jak wyglądam w nowej fryzurze to 'wyglądasz jak... jak przez lufcik.' Ręce opadają. Chciałabym, żeby chociaż pomyślał sobie, że ma śliczną córkę. Nawet, jeśli tak nie jest naprawdę. To chyba najbardziej odbija się na moich relacjach z chłopakami. Mam potrzebę ciągłego bycia komplementowaną, przytulaną, obsypywaną pocałunkami. Potrzebuję wsparcia w ciężkich sytuacjach. Nie przyjaciół, tylko... chłopaka. Tak samo łapię się na tym, że lokuję swoje uczucia w chłopakach uderzająco podobnych z charakteru do mojego ojca. Pamiętam jedną z moich ostatnich rozmów z M., zanim z nim zerwałam. 'Wiesz M, może to zabrzmi dziwnie, ale jesteś pod tym względem niesamowicie podobny do mojego taty.' Cóż, fakt. Był do niego niesamowicie podobny. Nie tylko pod względem wyjątkowej niechęci do robienia zakupów. Chodziło o to, że nie potrafili mnie zrozumieć. Tego, że jestem niesłychanie wrażliwa na najgorsze głupoty. Że potrafię cieszyć się z niczego. Tego, że umiem godzinami siedzieć rozmarzona i patrzeć w ścianę. Tego, że wyjmuję słuchawki z uszu, kiedy słyszę wiosenny śpiew ptaków. W końcu tego, że to co oni nazywają cudem techniki, jest dla mnie niczym innym jak kawałkiem pozbawionego wartości plastiku.

M. rysował. (nigdy nie widziałam jego rysunków i bardzo tego żałuję). Ojciec, kiedy dowiedział się, że uwielbiam sobie pobazgrać, na urodziny kupił mi komplet ołówków i grafitów. Siedział nade mną i patrzył jak powstaje spontaniczny rysunek. Porównywał ołówek B2 i B6, wyciągał wnioski, szukał odpowiedniego zastosowania każdego z nich.

Ojciec zaszczepił we mnie miłość do jazzu i poezji śpiewanej, chociaż wciąż patrzy na mnie z niedowierzaniem, kiedy włączam płytę Magdy Umer czy Louisa Armstronga. Ja z kolei dziwię się, że on słucha właśnie takiej muzyki. Jazz jest raczej muzyką ludzi skłonnych do długich rozmyślań, stworzoną dla romantyków. Dla niego to po prostu muzyka. Muzyka. M nienawidzi jazzu, a poezja chyba jest mu rzeczą zupełnie obcą. Nie rozstawał się ze swoją mp3, ale nigdy nie traktowałam go jako człowieka, który bez muzyki nie potrafi normalnie funkcjonować.

Jednak chyba największym podobieństwem jakiego się doszukałam między moim byłym chłopakiem a moim ojcem jest to, że oboje mnie zranili. Nikt nie potrafi mnie doprowadzić do płaczu tak jak oni. Zapisali się w mojej pamięci, zostawili ślad w sercu. Chciałabym, żeby kiedyś mój tata natknął się na tą notkę. I spróbował zrozumieć...


Nie myślę o raju
Miłości nie ma dziś
Nie oczekuję darów
Po prostu daj mi żyć...

piątek, 27 lutego 2009

You're in the background.

Oh, He's under my skin
Just give me something to get rid of him
I've got a reason to bury this alive
Another little white lie...

Wiecie, w sumie to całe nasze życie zależy tylko i wyłącznie od naszego dobrego lub złego nastawienia. Optymiści żyją dłużej, bo mają więcej do przeżycia.
A ja chyba w końcu wychodzę na prostą. Nie było mi ostatnio łatwo, ale cały czas wierzyłam, że zza kolejnego zakrętu zobaczę już promienie słońca, a nie kłębiaste cumulonimbusy. A to wszystko przez to, że zmieniłam swoje podejście. Tak, najlepszy moment na zmianę jest zawsze teraz.
Zerwałam z chłopakiem, który w gruncie rzeczy okazał się największym dupkiem świata no i męską kurwą, chociaż co do jego męskości mam niewielkie wątpliwości... Olewam to, że go kocham i nadal serduszko zaczyna mi bić mocniej, kiedy widzę żółte, uśmiechnięte słoneczko gg przy jego imieniu. Zwyczajnie musiałam odciąć się od tego, co mnie dołuje i przytłacza, a przecież z założenia miało cieszyć. Żyję teraz chorą nadzieją, że może jeszcze kiedyś się zejdziemy i wszystko będzie ok, tak jak kiedyś. Liczę na to, że będzie za mną cholernie tęsknił. I płaszczył się przede mną w geście przeprosin.
Cała reszta musiała się jakoś ułożyć. Z przyjaciółmi, rodziną, nauczycielami. Może czasem muszę od tego wszystkiego na chwilę uciec, żeby połączyć, ułożyć i ponumerować swoje wiecznie nieuczesane myśli. W ten właśnie sposób wiem już do czego dążę, co jest dla mnie ważne, na czym powinnam się teraz skupić. A skupić się chcę na nauce. Konkretnie na tym, co mnie interesuje. Bilogia, chemia, historia, angielski i inne języki obce. Ooo. Właśnie czytam o rodzajach chmur. xD
Aaah, no i taniec. Świetna sprawa. Nic tak nie kradnie emocji.
Moim drugoplanowym cielem jest znaleznie porządnego chłopaka. Takiego, który nie tylko będzie miał serce, ale będzie też wiedział, jak go używać.


I know I maybe on a downer am still ready to dream....


środa, 25 lutego 2009

Najleszpy informatyk w mieście...

Nie było mnie dziś w sql.
Ostatnio sobie odpuszczam, olewam, pierdolę.
Może i jestem trochę chora, ale kiedyś miałabym to gdzieś i stwierdziłabym, że tylko cieniasy nie idą do szkoły z powodu niewielkiego kataru. A teraz jakoś mi się nie chce. Wolę zostać w domu i robić nic. Albo naszpikować się różniastymi lekami, ooo. :)

Więc dzisiaj przy okazji wylegiwania się przed tv, (co jest podwójnie przyjemne, kiedy masz tą świadomość, że wszyscy ludzie, których tak bardzo nienawidzisz tyrają w szkołach, zakładach pracy czy innych obozach koncentracyjnych) natknęłam się na 'Dzień dobry TVN'. No tak. Tym razem pitolenie 3 po 3 o prawach Murphy'ego. Ludzie zazwyczaj twierdzą, że to tylko takie durne alibi dla wszystkich ich porażek. A tu suprajs. Sprawdza się, czego doświadczyłam już nie raz. Ale jak się dobrze zastanowić, to doświadczam tego non stop. Bo jak się dobrze zastanowić, wszyscy nagle chcą ze mną pogadać akurat wtedy, kiedy biorę dłuuugą kąpiel. W efekcie muszę półnaga, cała ociekająca wodą, biec przez całe mieszkanie, żeby odebrać telefon. A kiedy już usiłuję być zapobiegawcza i specjalnie zanoszę telefon do łazienki zanim postanowię wejść do wanny.... nikt nie dzwoni.

a na koniec, chciałabym dodać, że...
najlepszy informatyk w mieście potrafi kliknąć 'anuluj' i 'akceptuj'
... jednocześnie.

piątek, 6 lutego 2009

Today I give a shit, czyli Happy Birthday to Me.


Dziś są moje urodziny
Które obchodzę bez rodziny;
Daleko, wysoko, wśród manowców.
W pokoiku na wieży hangaru dla szybowców.

Zupełnie tu nieźle jest mi.
Organki mi służą do gry.

Na twarzy obeschły już łzy,
Już warg nie zagryzam do krwi.

- Edward Stachura - 'Urodziny' (fragment)

Szlag, po co ja się dzisiaj budziłam?
Żebym sama sobie życzenia mogła złożyć?
Umyć włosy, zęby, ubrać się, zrobić makijaż?
Żeby nastawić muzykę na pełny regulator?
Żeby dostawać kurwicy siedząc przy telefonie czekając, aż ten jeden ktoś sobie przypomni?

Urodziny to ten jedyny dzień w roku, kiedy możesz się w pełni przekonać kto pierdoli cię od góry do dołu, a kto o tobie pamięta zawsze i wszędzie.

Chociaż nie, wcale nie.

Niektórzy po prostu mają zapisane twoje urodziny jako termin w kalendarzu w komórce, ewentualnie przypominają sobie kiedy się urodziłeś dzięki serwisowi fotka.peel, który zawsze jest gotowy złożyć ci wysyłane automatycznie życzenia.

No, chyba nie muszę wspominać o tym, że ludzie, którzy na co dzień mają cię głęboko w dupie, nagle postanawiają być dla ciebie mili i lizać ci dupę, chociażby po to, żeby wysępić od ciebie kawałek urodzinowego tortu, o ile w ogóle takowy w ogóle posiadasz.

Aaaa. Życzenia urodzinowe się nie spełniają. Nigdy.

W sumie mogłabym powiedzieć, żeby się ode mnie wszyscy wreszcie odpierdolili.
No... a później iść się najebać.
I mieć z głowy.
O.