BLOGGER TEMPLATES AND TWITTER BACKGROUNDS »

piątek, 18 grudnia 2009

And I've got Vicodin, do you wanna come over?

I got a pocket full of pills
and not one lover
and I'm feeling so bad and so good
I don't know what to do...

Co u mnie słychać? Sama nie wiem. Moje niebo się odrywa. Tynk się sypie. Mój naturalny sufit niebawem spadnie mi na łeb.

Nie znoszę świąt. Nagle postanawiamy udawać, że wszystko jest w porządku. Szczęśliwa rodzinka, zero kłótni, zapach cynamonu unoszący się w powietrzu. I te sztuczne uśmiechy przy składaniu sobie życzeń. Nie czuję się potrzebna we własnej rodzinie. W ogóle nie czuję się potrzebna. Żyję już tylko dla siebie. Myślę o śmierci codziennie zanim zasnę i za każdym razem daję sobie jeszcze jeden, ostatni dzień. Przed podjęciem ostatecznego kroku powstrzymuje mnie myśl o przyszłości. A przyszłość to jutro. Przyszłość to każda następna sekunda. Wyobrażam sobie przyszłość jako jedną wielką sielankę. Czas i miejsce odessane z problemów. A raczej nie szykuje się, żeby z wiekiem zaczynało mi ich ubywać. Wręcz przeciwnie. To naturalna kolej rzeczy, do której chyba nigdy nie przywyknę.

Kiedyś byłam kimś zupełnie innym niż jestem teraz. Zabawne.

Terra Naomi - Up Here. Moim zdaniem brzmi trochę jak Beth Hart. W każdym razie... uzależniłam się od jej muzyki.

Prawdopodobnie nie napiszę już nic przed świętami. Tak więc... Merry X-mas, everybody. Mam nadzieję, że ta cała choinkowa błazenada sprawi Wam więcej radości niż mi.

poniedziałek, 16 listopada 2009

miłośćuwagaratunkupomocy!



Koncert Hey w łódzkim klubie Dekompresja.
Dekompresja. No właśnie. Zazwyczaj chodzę na koncerty do Wytwórni lub Fanabrii2. A tu suprajs i trzeba jechać na Teofilów.
Na dworze zimno jak diabli, wszędzie dzikie kłęby mgły, na ulicach ruch, w uszach brzmiące nuty płyty 'Echosystem'.
Już po wyjściu z samochodu wyczułam to charakterystyczne 'coś', co dało mi do zrozumienia, że jestem na Teofilowie. Boję się tej dzielnicy. Tam jest zupełnie inaczej niż na Widzewie. Każdemu człowiekowi, którego mijałam przyglądałam się uważnie, jakby mógł być potencjalnym mordercą. W każdym razie... nieważne. Po prostu jestem przewrażliwiona.
Już przed klubem moje oczy uderzył napis na budynku. 'California Uber Alles'. Tak, tak! Są na tym świecie jeszcze ludzie, którzy słuchają Dead Kennedys. Dalej spostrzegłam plakaty innych zespołów bliskich mojemu sercu. T.Love, Happysad, Strachy na Lachy, Lipali. Przed wejściem kłębiło się wielu ludzi w każdym przedziale wiekowym. Trochę gimnazjalistów, raczej młodszych ode mnie, pokaźna grupa licealistów i studentów, sporo ludzi w wieku moich rodziców. Na dodatek pojedynczej jednostki z dupy wzięte. Tlenione blondynki w swoich skąpych kurteczkach, kolesie w garniturach, skejci, początkujące bizneswoman, na oko pracoholiczki. Kiedy lekko przerażona wielkością tłumu, przepychałam się z tzw. 'szatni' na salę, usłyszałam za sobą komentarz jakiegoś chłopaka 'ale ta laska niziutka!' (mam całe 161 cm wzrostu i czuję się z tym... niska). Z trudem dotarłam na miejsce. Stanęłam mniej więcej w odległości 6 metrów od barierki. Wokół mnie stało sporo ludzi z jednorazowymi kubkami wypełnionymi browarem. Wszędzie unosił się zapach fajek. Uroki koncertów. Nie musiałam długo czekać na suppotujący zespół. Nie zapamiętałam ich nazwy, jak zwykle z resztą (jedyny support, który zapamiętałam kiedykolwiek to Muzyka Końca Lata. Tak mi ten zespół w pamięci został! Świetni byli). Wokalista wizualnie bardzo mi kogoś przypominał. A wokalnie tym bardziej. Brzmiał jak połączenie Bono z Arturem Rojkiem i... Bjork. Tak, z przewagą Bjork. Wszystkie ich utwory jakoś tak dziwnie i monotonnie łączyły się w jeden. Zagrali z 5 kawałków (tak szacuję) i zniknęli, pozostawiając publice temat do rozmów. Ja z kolei zaczęłam rozglądać się, kto charakterystyczny stoi koło mnie. Dwie kobiety po dwudziewstce, z czego jedna do złudzenia przypominała moją nauczycielkę od historii. Spora grupka starych znajomych, zawzięcie dyskutujących o muzyce (widać, że starzy bywalcy na koncertach). Młode małżeństwo... chociaż... wcale nie takie znów młode. Facet w skórzanej kurtce i kobieta - drobna brunetka, która cały czas na coś narzekała (strasznie tu gorąco, chce mi się pić. I och! Patrz no, facet ustawił się idealnie przede mną, nic nie widzę!). Maruderom mówimy stanowsczo: NIE! Grupka gimnazjalistów, na tle której wyróżniała się dziewczyna paląca się do tańczenia pogo, wywijająca głową przy każdej możliwej okazji (irytująca do granic możliwości) i wysoki blondyn, którego w trakcie koncertu starałam się unikać, ze strachu, że na moją stopę może nadepnąć 190 cm żywej masy, a ja akurat nie mam na sobie glanów. Ostatnim elementem charakterystycznym całej tej scenerii była długowłosa brunetka, na oko po 30-stce, tańcząca z miną zapalonej striptizerki. Patrzyłam na nią i głowiłam się, co tacy ludzi jak ona w ogóle tu robią.
Koło 21 (czyli godzinę po czasie) na scenę wszedł zespół Hey, nieco później pojawiła się Kasia Nosowska. Odegrali po kolei wszystkie utwory z nowej płyty, piekielnie zestresowani, no bo w końcu drugi raz na scenie po dwuletniej przerwie. Po każdej piosence Kasia mówiła 'dziękuję'. Zobaczyłam ją taką, jaką zawsze sobie wyobrażałam. Spokojną, pokorną, nieco zagubioną, stojącą na baczność przy każdym utworze, z tą charakterystyczną miną z cyklu 'zaraz się rozpłaczę'. Uwielbiam ją po prostu! Po nowej płycie nadszedł czas na wybrane starsze kawałki. Między innymi 'Muka!', 'Teksański', 'Cudzoziemka w raju kobiet', 'w imieniu dam', a na sam koniec 'Luli Lali'. Wszystkie piosenki w świetnej, bajeranckiej aranżacji. Wiecie, światła, obrazy, lasery i te sprawy. Wychodząc z sali, wszyscy dostali błogosławieństwo od Kasi w stylu 'bezpiecznie wracajcie do domu, niech wasze życzenia się spełniają i od dnia dzisiejszego wszystko idzie wam lepiej i tak jak sobie to zaplanujecie'. Wydostanie się z Dekompresji zajęło mi ładne 40 minut wypełnione bluzgami wszelakiej maści. Kocham ludzi, dopóki nie mam z nimi do czynienia.
W domu byłam po 24, przesiąknięta zapachem fajek, na dodatek z młotem pneumatycznym w głowie. Zawsze kochałam koncerty.
Niedługo w Dekompresji zagra Happysad. Ktoś się pisze? ;)

sobota, 14 listopada 2009

My favourite mistake.

Sobotni wieczór.
Po wczorajszym treningu mam koszmarnie poobijany prawy pośladek. Tyłek stanowczo nie nadaje się do lądowania.
Słucham The Kooks na zmianę z Beth Hart, Garbage i Sheryl Crow.
Zastanawiam się nad swoją przyszłością. W przeciwieństwie do moich ostatnich przewidywań, tym razem widzę ją całkiem kolorowo. Zawsze radziłam sobie sama, to i tym razem sobie poradzę.
Ostatnio czuję, że potrzebuję kogoś, z kim mogłabym podyskutować o muzyce. Nie koniecznie kogoś z gustem kropka w kropkę taki sam jak mój.
Mam szlaban na telefon. Tak, fakturka z października znów przyszła ciut za duża.
Więc z kim mam ochotę porozmawiać?
Dzwonię do chłopaka.
Ma wyłączony telefon.
Super. Nawet kiedy go łaskawie włączy, trzeba do niego zadzwonić trzy razy, żeby wreszcie odebrał.
Mogłabym teraz zacząć generalizować, że wszyscy jesteście do dupy i nie ma z Was żadnego pożytku.
Ale niestety. Nie wszyscy jesteście do dupy, a pożytek jest z każdego.
Jedyne, co mogę powiedzieć to stare, dobre przysłowie, mówiące, że serce nie sługa.
Mój Anioł Stróż to kompletny gamoń, nierób i kretyn. Mógłby się wreszcie postarać.

A teraz słucham Stinga.
I w ten właśnie sposób napisałam niewnoszącą nic, a nic w życie notkę.
I co najgorsze, nadal czuję się niezaspokojona. Mogłabym pisać i pisać, gadać i gadać, a dla świata naprawdę byłoby lepiej, gdybym złożyła przysięgę wiecznego milczenia.

piątek, 6 listopada 2009

Fifteen.

Od czasu mojego ostatniego posta nic się nie zmieniło. Jest tylko gorzej. Dużo gorzej. Krzyczę, płaczę, robię awantury, czuję, jak wszystko jebie mi się wprost na łeb. Dusi mnie powietrze. Mdli mnie. Serce gna niewiadomo dokąd. Jakbym nie umiała żyć.

Chcę zniknąć. Nie jestem już sobą.
Od dłuższego czasu myślę nad śmiercią.
I nadal nie jestem pewna, czy tego chcę.
Płonie we mnie jeszcze ta iskierka nadziei, pozostają szczątki odruchu życia. Odruch życia, hah. Coś, co jest wpisane w nas wszystkich. Możemy planować samobójstwo, a kiedy zakrztusimy się przy ostatniej wieczerzy z rodziną, i tak będziemy walczyć o powietrze. Ja powoli przestaję walczyć o oddech.

Kocham Was wszystkich...

niedziela, 25 października 2009

Dream on.

Zabija mnie mój własny idiotyzm.
Głupota siedząca głęboko w mojej głowie.
Autodestrukcja i samozagłada.
Oto, co mi zostało.

Sporo się u mnie ostatnio działo. Dni przeciekają mi przez palce, nie jestem w stanie zatrzymać czasu. Ani na chwilę. Czuję, że cierpię na nieuleczalny nadmiar obowiązków. Nie chcę z niczego rezygnować. Chore ambicje. Że też zawsze chcę być ta najlepsza...

Ostatnio znów zrobiłam coś głupiego. Mam doła. A na doła Agusia ma jak zwykle swoje własne sposoby. Acodin. Znowu. W końcu tak najłatwiej. Zniknąć. Udawać, że się nie istnieje. A się istnieje... jednak. A istnienie niesie za sobą również cierpienie. I to nie tylko nasze własne.

I tu się przyznaję. Kiedy jest mi źle, tnę się lub biorę chore ilości leków. Nie umiem inaczej sobie poradzić z życiem. Nie wiem czy spaczony sposób rozwiązywania problemów to jakiś dodatek do nerwicy czy nawyk wpisany już w tą chorobę.

Wszyscy czegoś ode mnie wymagają. Gubię się już w tym wszystkim i nie wiem już, czy robię to dla nich, czy dla siebie.

Właściwie to cieszę się, że znalazłam chwilę na napisanie tego posta, chociaż ciężko mi teraz skupić się na czymkolwiek. Patrzę w ścianę i obgryzam paznokcie. Jestem dziwnie zestresowana. Nawet odchodząca farba wydaje się ciekawa, a paznokieć smaczny. A tu trzeba wracać do roboty.

Chcą załatwić mi psychologa. Dodaję to na samo zakończenie, bo bałam się wcześniej. Tylko czy ja tego potrzebuję? Boję się. Wszystkiego już się boję.

piątek, 25 września 2009

It's all your fault.

Wiecie czego nienawidzę w sobie najbardziej? Żałuję za każdym razem, kiedy opowiem o swoich uczuciach. Co z tego, że tak naprawdę mi należą się przeprosiny, że ktoś dał ciała po raz enty? I tak w końcu to ja błagam o wybaczenie, bo trochę puściły mi nerwy. Właśnie wypłakuję sobie oczy, bo powiedziałam coś, co jest dla mnie zupełnie oczywiste. 'Nie miałam tego na myśli'- tłumaczę się. A przecież miałam i ujełam to w delikatne słowa, aby nie zabrzmiało zbyt dobitnie. Obchodzę się z każdym człowiekiem jak z jajeczkiem, a i tak zawsze coś spierdolę. Nie nadaję się do tego. Życie jest oceanem, w którym nie każdy umie pływać. A ja tonę tuż przy brzegu. Przepraszam, że jestem...

Potrzebuję krzepiących słów...

wtorek, 15 września 2009

One man wrecking machine.


Zabutelkowali moją krew w te śmieszne, podłużne naczynka. Wpisali moje nazwisko do kolejnej bazy danych i wklepali do tabelek wyniki tych wszystkich nudnych badań. A jutro idę do lekarza ludzkich serc, aby znów usłyszeć, że jestem zdrowa jak ryba i spędzę na tej planecie jeszcze długie lata swojego życia.

Ostatnio usłyszałam od kogoś, kto doskonale obserwuje ludzkie dziwactwa, że jestem niespokojna, gwałtowna i porywcza. Dla mnie zawsze coś wisi w powietrzu. A ja nadal zastanawiam się, czy jestem już tylko cieniem dawnej siebie. I... chyba nie jestem. W końcu kłębi się we mnie więcej uczuć niż kiedykolwiek.

Nadal jestem 'in love'.
But what if I'm fallin' for a heartbreaker?

wtorek, 1 września 2009

Pora na rabarbar.

Wakacje! A tak na nie psioczyłam! A tak ich nie chciałam! Wracajcieee !
Naprawdę nie mam pojęcia, kiedy to wszystko minęło. Zdecydowanie były to najlepsze wakacje mojego życia. A teraz... teraz mam przerąbane.

Pociesza mnie jedynie kilka faktów.
a) nie będę mogła narzekać na nudę.
b) cały czas coś się będzie działo.
c) kiedy będę chciała się wyżyć - mam na kogo liczyć.
d) jestem absolutnie i totalnie ' in love '.

No ok... może nie być aż tak źle.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

On the run from myself & everyone.

Drodzy Wszyscy!
Wakacje są po to, aby nabrać dystansu do codziennego życia, pozałatwiać wszystkie niepozałatwiane sprawy, odpocząć. No właśnie. Odpocząć. Nie tyle od pracy, co od ludzi, których nudne, szare twarze widujemy od poniedziałku do piątku. I drapię się w głowę, czemu oni wszyscy mają pretensje, że się nie odzywam. Znajomi, koledzy, przyjaciele. A przecież jeszcze będziemy na siebie patrzeć z obrzydzeniem. Trzeba się odizolować, na litość boską.


Aha. No i swoją drogą... mój skromny blog niedługo będzie obchodził coś na kształt swoich pierwszych urodzin. Cholera, to już rok. Przez cały ten czas moje życie ze sto razy obróciło się o 180 stopni. I jakoś nie zanosi się na stabilizację. No tak, nigdy się nie zanosiło.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Stronger than Jesus.

Jestem cholernie szczęsliwa. Tak dla odmiany.
Jest ktoś, kto jest dla mnie jak tlen w powietrzu i powodem, dla którego chcę budzić się co rano przepełniona niesamowitą energią. I owszem, jestem uparta.
Ktoś, kto powiedział, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, był skończonym idiotą. Ja wchodzę trzeci. Za każdym razem bardziej zdeterminowana i stęskniona za szczęściem, które za każdym razem, jak mi się wydaje, gubię bezpowrotnie. A jednak. Ono jest jak bumerang. Mam nadzieję, że tym razem już nie będzie musiał do mnie wracać. Że zostanie ze mną...

Don't you know love is stronger than Jesus ?

piątek, 17 lipca 2009

Restless Heart Syndrome.

Tak bardzo chcę coś napisać, ale nie do końca wiem co... Tak ciężko mi się wyrazić. Mam w głowie mnóstwo tematów, które chciałabym poruszyć, ale teraz jakoś nie mogę zdobyć się na długie rozmyślania.

Mi po prostu chce się krzyczeć. Wykrzyczeć to, co leży mi na sercu. A czuję... pustkę. Cały czas. Chciałabym pobiec. I nigdy nie wrócić.

Wiem, ja ciągle o tym samym. Ale te nagłe uderzenia... smutku, histerii, lęku...? Nie wiem jak to nazwać. To po prostu nie daje mi normalnie żyć. A jest tak od kiedy tylko mogę sobie przypomnieć. Może powinnam iść na terapię. Ale co ja powiem? Że mi źle?

Nie śpię normalnie od trzech tygodni. Przekręcam się z boku na bok, a moją głowę nachodzą chore myśli. Dosłownie: chore. W końcu nie wytrzymałam i dzisiejszej nocy sięgnęłam po środki uspakajające. Cudownie ścinają z nóg. W ten oto sposób udało mi się zdrzemnąć całe 4 godziny.

Jutro (shit... dzisiaj!) jadę na obóz taneczny. Osiem godzin treningu dziennie powinno wystarczyć, aby zapomnieć o całym świecie.

niedziela, 28 czerwca 2009

All my senses.

' Masz rację. Życie jest dziwne. Kiedy się nad nim zastanawiasz - rozdziera ci serce. Lecz kiedy lawirujesz jak ja - jest całkiem zabawne. '

Tekst z końcowej sceny francuskiego filmu, którego tytułu nie jestem w stanie przytoczyć. Zobaczyłam kiedyś końcówkę na FilmBox'ie czy innym średnio popularnym programie i właśnie ten fragment dialogu mnie urzekł. Po cichu liczyłam, że kiedyś będę mogła obejrzeć ten film w całości, jakoś mnie zaintrygował. Kilka dni później natknęłam się na powtórkę. Z dziwnych przyczyn nie mogę opowiedzieć treści filmu. Może dlatego, że francuski. Za dużo postaci, za dużo wątków, za mało akcji. Pamiętam tyle, że wszyscy byli na wakacjach, część bohaterów miało depresję, a druga część pieprzyła się w hotelowych pokojach.

Podobno nie należy pielęgnować w sobie tych złych emocji. Kiedy przestałam podlewać, hodować, nawozić, przycinać gałązki nienawiści do pewnej osoby, zaczęły powracać do mnie te tak zwane 'ludzkie uczucia'. Do przebaczenia droga jeszcze bardzo daleka. W końcu czegoś takiego nie wybacza się tak hop siup. Nazwijmy rzeczy po imieniu. Zdrada. Nie taka zwykła. Ta najgorsza ze wszystkich rodzajów zdrady. Ta, która piecze, pali, boli, kłuje, swędzi, drażni, irytuje, przygniata, miażdży, upija, nie pozwala spać, daje o sobie znać na każdym kroku. Ni zapomnieć, ni wybaczyć. A jednak są we mnie te przebłyski z cyklu 'nawet cię lubię. mimo to...'. Mój mózg zaczął funkcjonować respektując tego... tego... dupka! kretyna! idiotę! tego... kłamliwego zdrajcę! ... jako pełnoprawnego człowieka zdolengo do życia w społeczeństwie. I jak? No cóż... zawsze jest gotów, aby przypomnieć mi, że jednak go nienawidzę. I wcale nie 'za', lecz 'mimo wszystko'.

' Nie kocha się za nic. ' Powiedziała kiedyś Karolina K., rozprawiając na temat bezinteresownej miłości.

piątek, 26 czerwca 2009

I'm still all alone.

Nagle wszyscy, bez wyjątku, stają się fanami.
Ludzie, słyszeliście kiedyś chociaż o takim kawałku jak 'Billy Jean'? Czy na brzmienie nazwiska 'Jackson' chwytacie się za głowę, a po chwili już wiecie. Tak, taak! To przecież ten sprzedawca hot-dogów z Brooklynu !

Kiedy odchodzi wielki człowiek, świat na chwilę się zatrzymuje. Kiedy odchodzi wielki muzyk, wszystkie TVstacje, które już dawno o nim zapomniały, nagle grają jego muzykę cały dzień, na pełnych obrotach. Kiedy odchodzi przyjaciel, wszyscy znajomi mają 'świeczki' w opisach na gg. Kiedy odchodzi aktor, mówią o tym w wiadomościach. Kiedy odchodzi ukochana babcia, stawiasz jej zdjęcie w ramce na biurku, ale czujesz, że masz ją w sercu. Zawsze. A kiedy odchodzi Michael Jackson, dzieje się to wszystko na raz. Niby żyjemy jak zwykle, a jednak w głębi swego ducha, obijamy się bezradnie o ściany z pustką w sercu.

Cóż mogę jeszcze napisać? Naprawdę uwielbiam jego muzykę. Modlę się, aby inne pokolenia mogły ją poznać. Nie spieprzoną, nie cover, nie remix, ale kiwintesencję Michaela Jacksona. Ikony muzyki pop. Wszystkie jego kawałki mają ogień, enegrię, to coś, co za każdym razem podrywa do tańca. Ale może to stało się w odpowiednim momencie. Słyszałam, że miał coś jeszcze nagrać. I wiem doskonale, że nie wyszłoby mu to na dobre. Musiałby iśc z prądem. A prądy obecne prowadzą do muzycznej tendety. To tak, jakby Osiecka wstała z grobu i zaczęła pisać poezję zrozumiałą i przystępną dla osób z ilorazem inteligncji i wyobraźnią równą dzisiejszym nastolatkom.

Notka od siebie: Mam ospę wietrzną, umieram, gniję, odczuwam potrzebę autodestrukcji i samozagłady. Że też nie przeszłam tego jako bachor.

piątek, 19 czerwca 2009

Dzieci wesoło wybiegły ze szkoły...

... zapaliły papierosy, wyciągnęły flaszki.

Na moim blogu ostatnio zapanował nieco żulersko-melinowy klimat. Chyba nikt tego nie chce, ale skoro mam już być szczera do bólu i się tu wywnętrzać, to czemu miałabym się ograniczać?

Chodzę nawalona drugi dzień z rzędu. I gdybym miała być szczera... kurwię się.

Lubię ostro się zeszmacić
Ledwo trzymam się na nogach
Wtedy leżę na chodniku
No i patrzę w oczy Boga...

Nie do końca wiem, skąd mi się ten teks wziął. Znaleźć coś przypadkiem, zapisać na kawałku kartki, odnaleźć po roku i zrozumieć głębię. Mój przepis na życiową rozkminkę. Syf w pokoju bardzo temu sprzyja.

Jakoś nie mogę się zebrać, żeby dokończyć tą notkę. Nk, fotka, gg. Moje odciągacze. No i co jakiś czas przerwa na uronienie kilku łez. Dochodzenie do świadomości jest przykrym uczuciem.

Na przekór światu, przepełniona desperacją i rządzą zemsty, nieustannie usiłuję naprawić swoje życie. Jak idzie? Jak po grudzie. Czy jak to się mówi. W godzinę próbuję nadrobić 15 lat chorych relacji z ojcem. Gdyby raz mógł potraktować mnie jak swoją córkę, a nie kogoś obcego. Gdyby raz potrafił zauważyć, że kiedy mówię 'wszystko ok', zazwyczaj kłamię. Gdyby raz powiedział, że mnie kocha. Gdyby próbował zrozumieć, jak jest mi ciężko.

But somewhere we went wrong...

czwartek, 18 czerwca 2009

Drink, drank, drunk ...

Świadomość to cierpienie. A ja właśnie leczę kaca.

Zrozumcie mnie dobrze. Zbyt długie trwanie w stanie trzeźwości jest nieznośne. A gdzieś w końcu trzeba uciec. W tym wypadku, właściwym miejscem był sklep monopolowy.

Tak więc, mam ciotę, kaca, migrenę, zapalenie przyusznic (bo to brzmi nieco lepiej niż 'świnka') i totalny mętlik w głowie. Może to tylko kwestia czasu, kiedy ją stracę. W końcu moja opuchnięta szyja nie będzie w stanie utrzymać tak wielkiego nieładu.

Aha! Jeszcze jedno. To zabawne, że żadna dorosła osoba, którą napotkałam na swojej dzisiejszej drodze nie wykazała się dobrą wolą, na tyle, aby podejść, wyrwać piętnastolatce alkohol z rąk i zapytać co się ze mną - do cholery ciężkiej - dzieje. Totalna znieczulica. Dorośli - jak widać, nie zależy Wam na tym, aby mieć czyste sumienie. A jesteście obserwowani...

Jeśli chodzi o porządek, ja zawsze mam czystą w pokoju.

środa, 17 czerwca 2009

Heaven don't want me...

Co ja ze sobą robię?

Cóż, wakacje. Znowu. Jakoś nie jestem z tego powodu wyjątkowo szczęśliwa. Zbyt dużo przestrzeni do myślenia mi szkodzi. A wakacje to w końcu wolność... I marzę o tym, by móc uwolnić się od samej siebie. Wszystko wraca. Depersonalizacja. Patrzę w lustro i nie mówię 'ja', tylko 'ona'. Dwie mnie na tym świecie to już tłok. A jestem rozdziesiątkowana. Każda cząstka mnie... chwila... 'jej'?... ucieka w inną stronę, nic nie chce się złożyć do kupy. Nawet w snach życie mnie prześladuje.
Nie chcę umrzeć, ale nie powiedziałabym też, że chcę żyć.

Trying to wipe myself off of the floor.

sobota, 6 czerwca 2009

Żyj szybko, kochaj mocno, umieraj młodo. [*]

Jedni chcą żyć za wszelką cenę, inni sobie nie radzą.
I nadal ciężko pogodzić mi się z tym, że tak młodzi ludzie odbierają sobie życie z własnej nieprzymuszonej woli.
I pomyśleć, że kiedyś mogłam być jednym z nich...

W życiu nie ma game over, jest tylko next level.
A nam wszystko zostanie w pamięci...

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Jestem hardcorem i robię w Hollywoodzie.

Uciekałam dziś ze szkoły przez okno.

Obecnie dostaję cholery, zastanawiając się, co jest ze mną nie tak.
Albo:
a) jestem lesbijką.
b) jestem tą nimfocośtam.
c) jestem aseksualna.
d) potrzebuję przerwy.

To wszystko ta pora roku.

Nie powinnam teraz pisać bloga.
Powinnam usiłować zapamiętać słówko 'carbohydrates'. Po co komu węglowodany po angielsku?

Oho, założyłam nowego bloga. Nie do końca wiem po co, ale podoba mi się oprawa graficzna. xD Check it out HERE.

piątek, 8 maja 2009

Jedną z wielu zaczynam być...


Emocjonalna prostytutka.
Psychoanalityczna ekshibicjonistka.
Cała ja.


możne odkryjesz gdzieś
siebie drugi raz
w nowych ramionach,
bo mnie za dobrze znasz
wieczność obiecasz jej,
choć mi oddałeś ją
wieczność, co krótko trwa
między nami kończy się...


Będę na Ciebie czekać. Choćby do usranej śmierci. Mimo to, że mnie skręca. A co tam... mięśnie skośne brzucha...

wtorek, 21 kwietnia 2009

Another ex-girlfriend on your list.


Spośród wszystkich rzeczy, które śmieszą mnie w obecnym świecie, wybrałam jedną jako temat dzisiejszej notki. Chodzi mi mianowicie o 'przyjaźń po związkową'. Ciekawe zjawisko.

o! Mój były chłopak właśnie wszedł na gg. Chyba sprawdzę jaki ma opis...


No tak, właśnie o to chodzi. Szpiegujemy się wzajemnie. Kiedy tylko widzę, że jest dostępny, staram się jak najdobitniej uświadomić mu w swoim opisie, że czuję się świetnie, wszystko jest tak, jak powinno być. Nawet, jeśli życie wali mi się na grzbiet. I co najważniejsze: dobrze mi bez niego.

Dbam o siebie bardziej niż kiedykolwiek, na wszelki wypadek, gdybym spotkała go kiedyś na ulicy. Wszędzie chodzę z promiennym uśmiechem. W końcu wszystko jest na swoim miejscu.

Na nk i na fotkę dodaję wszystkie najseksowniejsze zdjęcia, nawet jeśli on nigdy ich nie zobaczy, a ja z całą pewnością nie chciałabym do niego wrócić.

Czasem nawet ze sobą rozmawiamy. Jednak z byłym nie rozmawia się tak, jak z pierwszym lepszym osobnikiem płci męskiej. Tu każde słowo ma ukryty podtekst, więc można nieźle się podszkolić w czytaniu między wierszami. Zwykłe 'co słychać?' zazwyczaj znaczy 'jak czujesz się po naszym rozstaniu? Masz już nowego partnera?'. Możemy mieć doła. Możemy ryczeć. Możemy wyżywać się na wszystkich wokół. Gwarantuję, że i tak każdy odpowie 'świetnie'. Dalszej część rozmowy (o ile do takiej w ogóle dojdzie) to nic innego jak sprawdzian wytrzymałości. Przekonujemy się, którą stronę pierwszą trafi szlag (nie chwaląc się, w tym jestem akurat mistrzynią. Doprowadzam ludzi do szału. Bez litości). Kto pierwszy zbierze się na szczere wyznanie-przegrywa. Trzeba być nieugiętym.

Dochodzi jeszcze szpiegowanie obecnych partnerów swoich byłych. ' Gdyby ta suka miała większe cycki niż ja, zrobiłabym sobie silikony. Oczywiście nie zmienia to faktu, że i tak mam ciekawszą osobowość niż ona. No i fajniejszy tyłek. '

Więc nienawidzenie swoich byłych i zatruwanie im życia jest w porządku ?


Music is my boyfriend.

piątek, 13 marca 2009

I'm driving too fast and I'm driving too far...

13 piątek, kurwa mać ! ;]
Dzień jak każdy inny, a ja przesądna w sumie nie jestem.
W szkole specjalnie kazali nam wyciąć sobie z żółtego papieru słoneczka z cyferką 13. Nie wiem w czym ma to pomóc, bo przed pechem raczej nie chroni. Chyba, że chcą wnieść trochę światła w nasze ponure życie, aczkolwiek mi się nie uśmiecha popierdalać z kawałkiem papieru przypiętym do cycków.

Usiłuję ściągnąć sobie nową płytę U2 ( btw, koncert 6 sierpnia. ;D ), a ściągnęłam sobie konia trojańskiego. Przesympatycznie.

Powinnam być teraz na treningu, ale nie jestem, bo dwa 98 nie przyjechały na czas. Mogłam pojechać bezpłatnym Realem, szkoda tylko, że czekałam akurat na tym przystanku, na którym się nie zatrzymuje. Na 85 szczęśliwie się spóźniłam.

Dzień ogólnie w porządku. Jednak coś musiało zrąbać mi humor. No, więc żeby się za bardzo nie rozpisywać, wspomnę tylko, że poprzednia notka nadal jak najbardziej aktualna. Nie dopuszczam do siebie myśli o jakimkolwiek wybaczeniu. Bez sentymentów. ;]

Pierdolę, wychodzę, nie wracam.

piątek, 6 marca 2009

... sometimes I wish you'd die.


' Właściwe jest ludzkiej naturze nienawidzić tego, kogo się skrzywdziło.' - powiedział kiedyś Tacyt.
Cóż... aż ciężko mi sobie wyobrazić, jak bardzo musiałam Cię zranić.
Kiedyś nigdy nie chciałam widzieć jakiegokolwiek przebłysku smutku na Twojej twarzy. Teraz promienieję, kiedy tylko dowiaduję się, że coś Ci się sypie. Podobno przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść, ale obojętność. A Ty jednak nie jesteś mi obojętny. W końcu pragnę widzieć, jak cierpisz. Zemszczę się. Odegram. Zniszczę Cię. Bo jak już ranić, to tak, żeby bolało jak nigdy dotąd.

sobota, 28 lutego 2009

I marzę, synu, byś miał serce, nie forsę...

Inspiracja i natchnienie: Artykuł w 'Twoim Stylu' - Raport: 'Dorosłe córki-Wszystko o moim ojcu'.
W tle: O.S.T.R. - 'o.c.b.'

Od relacji z ojcem zależą nasze dorosłe związki z mężczyznami i to, jak sobie radzimy w życiu. I tu zaczyna się moja opowieść...

Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałam 6 lat. Doskonale pamiętam ten dzień. 22 grudnia 2000 rok. Razem z mamą ubierałyśmy malutką, jednak uginającą się pod ciężarem ozdób choinkę. Byłam niesamowicie szczęśliwa. Bożonarodzeniowe drzewko było pierwszą rzeczą, o której chciałam opowiedzieć tatusiowi, kiedy wrócił z pracy. Ale on nie chciał słuchać. Stanął w progu i rzucił suchymi słowami w stronę mojej mamy. 'Rozmawiałaś już z Agnieszką?'. Zaprzeczyła.
To była długa rozmowa. Najdłuższa rozmowa jaką dotychczas odbyłam z ojcem. Wiecznie uciekałam wzrokiem, jakby szukając schronienia. Wciąż powtarzał, że to nic nie zmieni. Że nadal będzie moim ojcem. Zawsze. Cokolwiek by się stało. A ja płakałam. Histerycznie. Zasmarkałam mu calutki rękaw. Nie chciałam go puścić, nie chciałam, żeby odchodził. A kiedy już wyszedł... postanowiłam udawać, że nic się nie stało. Wszystko jest w najlepszym porządku. I nie uroniłam już ani jednej łzy. Starałam się udawać, że nie widzę płaczącej mamy. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, jak musi być jej ciężko.

Babcia cały czas naciskała, żebym porozmawiała z ojcem o tym, co się stało. Żeby wrócił. Nie chciałam o tym mówić, w końcu w mojej głowie nic nie zaszło. Jednak podświadomie wpoiłam sobie, że to wszystko moja wina.

Kiedyś ojciec zabrał mnie na wakacje do Poronina. Pół roku po rozwodzie rodziców. Wtedy pewnie jeszcze chciał mi udowodnić, że nic się nie zmieniło. Kiedy udawałam, że śpię, usiadł przy moim łóżku i cicho powiedział, że mnie kocha. To jeden, jedyny raz, kiedy to od niego usłyszałam.

Widuję się z nim raz w tygodniu, w czwartki. Po prostu siedzi u mnie jakieś 2 godziny, pijemy razem herbatę. Przed 19 musi już się zbierać, w końcu mieszka daleko, ma kobietę, malutkiego synka... I jest wiecznie zapracowany. Dobrze zarabia, często wydaje mi się, że nie wytrzymałby jednego dnia bez swojej pracy. To chyba jedyna rzecz, która łączy jego i matkę-oboje się pracoholikami.

W sumie, to nie wiem o nim dużo. Robi dość ciekawe pierwsze wrażenie. Wysoki, przystojny facet o bardzo inteligentnym spojrzeniu zza okularów z cienkimi, prostokątnymi oprawkami. W zniszczonych butach, spodniach w kancik, marynarce, wiecznie ze swoją teczką z laptopem i stosem papierów. Kiedy powiesz do niego 'dzień dobry' zawsze najpierw zmierzy Cię wzrokiem, zanim Ci odpowie, tak jakby musiał się upewnić, czy ma do czynienia z kimś, kto w ogóle zasługuje na życzenie mu dobrego dnia. W gruncie rzeczy jest dość roztrzepany i w pierwszej kolejności musi zlokalizować z której strony dochodzi owe 'dzień dobry', nawet jeśli stoisz centralnie naprzeciwko niego. Ma dość specyficzne poczucie humoru, jest niezwykle ironiczny, zdaje się, że nic go już w życiu nie zaskoczy. Zaimponowanie mu to niemalże mission impossible, misja, której podejmuję się od kiedy tylko pamiętam. Chciałabym być córką idealną, ale on mi na to nie pozwala, chociaż tak bardzo bym chciała, żeby był ze mnie dumny. Żeby mógł chociaż raz powiedzieć 'mam wspaniałą, zdolną córkę, której nigdy nie zamieniłbym na żadną inną.' Oststnio pochwaliłam mu się, że dostałam 6 z informatyki. 'ah... znowu?'-usłyszałam w odpowiedzi. Faktycznie, mam praktycznie same szóstki, ale chciałabym, żeby cieszył się, że odnoszę sukcesy w jego dziedzinie. Oststnio napisał mi na gg, że bardzo chciałby, żebym wyszła na ludzi, nie chce, żebym się stoczyła. Cóż, to było niedługo po sylwestrze, z którego wróciłam kompletnie skacowana. 'Jak zapijaczona, ujarana dziwka'-skwitowała mama. Zawiódł się na mnie. Oboje się zawiedli. Co z tego, że bawiłam się świetnie, jeśli później muszę mieć aż takie wyrzuty sumienia? Teraz staram się nadrobić.

Moja droga K. często opowiada mi, jakim ojciec jest dla niej wsparciem. Jak często mówi jej, że ślicznie wygląda, jaka jest kochana, jak się o nią troszczy. Kiedyś, mając jakieś 5 lat, na wizytę księdza po kolędzie, wystroiłam się w swoją ulubioną czerwoną kwiecistą sukienkę, założyłam na siebie wszystkie korale, pierścionki i bransoletki. Zapytałam tatę, jak wyglądam. 'Jak choinka'. Doskonale to wszystko pamiętam. Niemalże się popłakałam. Kolejna odpowiedź, jaką słyszę do dziś, kiedy pytam jak wyglądam w nowej fryzurze to 'wyglądasz jak... jak przez lufcik.' Ręce opadają. Chciałabym, żeby chociaż pomyślał sobie, że ma śliczną córkę. Nawet, jeśli tak nie jest naprawdę. To chyba najbardziej odbija się na moich relacjach z chłopakami. Mam potrzebę ciągłego bycia komplementowaną, przytulaną, obsypywaną pocałunkami. Potrzebuję wsparcia w ciężkich sytuacjach. Nie przyjaciół, tylko... chłopaka. Tak samo łapię się na tym, że lokuję swoje uczucia w chłopakach uderzająco podobnych z charakteru do mojego ojca. Pamiętam jedną z moich ostatnich rozmów z M., zanim z nim zerwałam. 'Wiesz M, może to zabrzmi dziwnie, ale jesteś pod tym względem niesamowicie podobny do mojego taty.' Cóż, fakt. Był do niego niesamowicie podobny. Nie tylko pod względem wyjątkowej niechęci do robienia zakupów. Chodziło o to, że nie potrafili mnie zrozumieć. Tego, że jestem niesłychanie wrażliwa na najgorsze głupoty. Że potrafię cieszyć się z niczego. Tego, że umiem godzinami siedzieć rozmarzona i patrzeć w ścianę. Tego, że wyjmuję słuchawki z uszu, kiedy słyszę wiosenny śpiew ptaków. W końcu tego, że to co oni nazywają cudem techniki, jest dla mnie niczym innym jak kawałkiem pozbawionego wartości plastiku.

M. rysował. (nigdy nie widziałam jego rysunków i bardzo tego żałuję). Ojciec, kiedy dowiedział się, że uwielbiam sobie pobazgrać, na urodziny kupił mi komplet ołówków i grafitów. Siedział nade mną i patrzył jak powstaje spontaniczny rysunek. Porównywał ołówek B2 i B6, wyciągał wnioski, szukał odpowiedniego zastosowania każdego z nich.

Ojciec zaszczepił we mnie miłość do jazzu i poezji śpiewanej, chociaż wciąż patrzy na mnie z niedowierzaniem, kiedy włączam płytę Magdy Umer czy Louisa Armstronga. Ja z kolei dziwię się, że on słucha właśnie takiej muzyki. Jazz jest raczej muzyką ludzi skłonnych do długich rozmyślań, stworzoną dla romantyków. Dla niego to po prostu muzyka. Muzyka. M nienawidzi jazzu, a poezja chyba jest mu rzeczą zupełnie obcą. Nie rozstawał się ze swoją mp3, ale nigdy nie traktowałam go jako człowieka, który bez muzyki nie potrafi normalnie funkcjonować.

Jednak chyba największym podobieństwem jakiego się doszukałam między moim byłym chłopakiem a moim ojcem jest to, że oboje mnie zranili. Nikt nie potrafi mnie doprowadzić do płaczu tak jak oni. Zapisali się w mojej pamięci, zostawili ślad w sercu. Chciałabym, żeby kiedyś mój tata natknął się na tą notkę. I spróbował zrozumieć...


Nie myślę o raju
Miłości nie ma dziś
Nie oczekuję darów
Po prostu daj mi żyć...

piątek, 27 lutego 2009

You're in the background.

Oh, He's under my skin
Just give me something to get rid of him
I've got a reason to bury this alive
Another little white lie...

Wiecie, w sumie to całe nasze życie zależy tylko i wyłącznie od naszego dobrego lub złego nastawienia. Optymiści żyją dłużej, bo mają więcej do przeżycia.
A ja chyba w końcu wychodzę na prostą. Nie było mi ostatnio łatwo, ale cały czas wierzyłam, że zza kolejnego zakrętu zobaczę już promienie słońca, a nie kłębiaste cumulonimbusy. A to wszystko przez to, że zmieniłam swoje podejście. Tak, najlepszy moment na zmianę jest zawsze teraz.
Zerwałam z chłopakiem, który w gruncie rzeczy okazał się największym dupkiem świata no i męską kurwą, chociaż co do jego męskości mam niewielkie wątpliwości... Olewam to, że go kocham i nadal serduszko zaczyna mi bić mocniej, kiedy widzę żółte, uśmiechnięte słoneczko gg przy jego imieniu. Zwyczajnie musiałam odciąć się od tego, co mnie dołuje i przytłacza, a przecież z założenia miało cieszyć. Żyję teraz chorą nadzieją, że może jeszcze kiedyś się zejdziemy i wszystko będzie ok, tak jak kiedyś. Liczę na to, że będzie za mną cholernie tęsknił. I płaszczył się przede mną w geście przeprosin.
Cała reszta musiała się jakoś ułożyć. Z przyjaciółmi, rodziną, nauczycielami. Może czasem muszę od tego wszystkiego na chwilę uciec, żeby połączyć, ułożyć i ponumerować swoje wiecznie nieuczesane myśli. W ten właśnie sposób wiem już do czego dążę, co jest dla mnie ważne, na czym powinnam się teraz skupić. A skupić się chcę na nauce. Konkretnie na tym, co mnie interesuje. Bilogia, chemia, historia, angielski i inne języki obce. Ooo. Właśnie czytam o rodzajach chmur. xD
Aaah, no i taniec. Świetna sprawa. Nic tak nie kradnie emocji.
Moim drugoplanowym cielem jest znaleznie porządnego chłopaka. Takiego, który nie tylko będzie miał serce, ale będzie też wiedział, jak go używać.


I know I maybe on a downer am still ready to dream....


środa, 25 lutego 2009

Najleszpy informatyk w mieście...

Nie było mnie dziś w sql.
Ostatnio sobie odpuszczam, olewam, pierdolę.
Może i jestem trochę chora, ale kiedyś miałabym to gdzieś i stwierdziłabym, że tylko cieniasy nie idą do szkoły z powodu niewielkiego kataru. A teraz jakoś mi się nie chce. Wolę zostać w domu i robić nic. Albo naszpikować się różniastymi lekami, ooo. :)

Więc dzisiaj przy okazji wylegiwania się przed tv, (co jest podwójnie przyjemne, kiedy masz tą świadomość, że wszyscy ludzie, których tak bardzo nienawidzisz tyrają w szkołach, zakładach pracy czy innych obozach koncentracyjnych) natknęłam się na 'Dzień dobry TVN'. No tak. Tym razem pitolenie 3 po 3 o prawach Murphy'ego. Ludzie zazwyczaj twierdzą, że to tylko takie durne alibi dla wszystkich ich porażek. A tu suprajs. Sprawdza się, czego doświadczyłam już nie raz. Ale jak się dobrze zastanowić, to doświadczam tego non stop. Bo jak się dobrze zastanowić, wszyscy nagle chcą ze mną pogadać akurat wtedy, kiedy biorę dłuuugą kąpiel. W efekcie muszę półnaga, cała ociekająca wodą, biec przez całe mieszkanie, żeby odebrać telefon. A kiedy już usiłuję być zapobiegawcza i specjalnie zanoszę telefon do łazienki zanim postanowię wejść do wanny.... nikt nie dzwoni.

a na koniec, chciałabym dodać, że...
najlepszy informatyk w mieście potrafi kliknąć 'anuluj' i 'akceptuj'
... jednocześnie.

piątek, 6 lutego 2009

Today I give a shit, czyli Happy Birthday to Me.


Dziś są moje urodziny
Które obchodzę bez rodziny;
Daleko, wysoko, wśród manowców.
W pokoiku na wieży hangaru dla szybowców.

Zupełnie tu nieźle jest mi.
Organki mi służą do gry.

Na twarzy obeschły już łzy,
Już warg nie zagryzam do krwi.

- Edward Stachura - 'Urodziny' (fragment)

Szlag, po co ja się dzisiaj budziłam?
Żebym sama sobie życzenia mogła złożyć?
Umyć włosy, zęby, ubrać się, zrobić makijaż?
Żeby nastawić muzykę na pełny regulator?
Żeby dostawać kurwicy siedząc przy telefonie czekając, aż ten jeden ktoś sobie przypomni?

Urodziny to ten jedyny dzień w roku, kiedy możesz się w pełni przekonać kto pierdoli cię od góry do dołu, a kto o tobie pamięta zawsze i wszędzie.

Chociaż nie, wcale nie.

Niektórzy po prostu mają zapisane twoje urodziny jako termin w kalendarzu w komórce, ewentualnie przypominają sobie kiedy się urodziłeś dzięki serwisowi fotka.peel, który zawsze jest gotowy złożyć ci wysyłane automatycznie życzenia.

No, chyba nie muszę wspominać o tym, że ludzie, którzy na co dzień mają cię głęboko w dupie, nagle postanawiają być dla ciebie mili i lizać ci dupę, chociażby po to, żeby wysępić od ciebie kawałek urodzinowego tortu, o ile w ogóle takowy w ogóle posiadasz.

Aaaa. Życzenia urodzinowe się nie spełniają. Nigdy.

W sumie mogłabym powiedzieć, żeby się ode mnie wszyscy wreszcie odpierdolili.
No... a później iść się najebać.
I mieć z głowy.
O.

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Psychodelik, psychodeliczny styl... on zaczyna być mną, ja zaczynam być nim.


Dziś RoseSoleil postanawia pisać jako domorosły psycholog, który sam powinien udać się do zakładu psychiatrycznego i być pod stałą opieką lekarską.

Są rzeczy, których niektórzy ludzie nigdy nie będą w stanie zrozumieć.
' Rzeczy '... cóż, wszystko należy nazywać po imieniu.
Emocje.
Jak bardzo chciałabym ich nie mieć.
I, jak to mawiała M. Pawlikowska:
' na dnie siebie żyć słodkim snem bez treści. '

Boże, jak bardzo nie wiem co napisać. Zastanawiam się jak głęboka może być otchłań mojej niewiedzy. Mam strasznie, przeraźliwie i okrutnie nieuczesane myśli.
Przydałby mi się taki grzebień. Grzebień nie do włosów, tylko do własnego umysłu.
Chociaż teraz tak myślę, że z moim rozumowaniem nawet grabie nie dałyby rady.

Czuję się zdepersonalizowana. Jakbym już zupełnie nie była sobą. Więc może i powinnam zacząć pisać w trzeciej osobie...?
Bo czasem lepiej odejść od zmysłów, by nie zwariować.

Tylko jak tu mówić w trzeciej osobie...
' tu wątroba RoseSoleil. ' ?

Ona mogłaby przejmować się wszystkim trochę mniej. Cały czas czuje, że wszystko wali jej się na grzbiet, a ludzie wkoło tylko zacierają ręce patrząc kiedy wreszcie trafi ją szlag. W końcu zaczyna robić głupie rzeczy, wpadać w psychozy, stany lękowe i przejściowe depresje. I jeszcze to autodestrukcyjne myślenie. Chciałaby się zabić i obudzić się w przyszłym życiu myśląc, że najgorsze ma już za sobą. Powstrzymuje ją to, że może stracić tyle samo, co zyskać.
Zawsze czyta ulotki od leków. W sumie to interesują ją tylko przeciwwskazania do stosowania, ewentualne skutki uboczne i oczywiście przedawkowanie.
Cały czas ma dziwną chęć, aby stracić kontrolę. Tak, jakby marzyła o tym, aby na szpilkach, po pijanemu zatańczyć na cieniutkiej linie oddzielającej ruchliwą autostradę od zacisznej łąki. Mogę Was zapewnić, że byłoby jej dokładnie wszystko jedno, na którą stronę by spadła. O ile w ogóle by spadła.
Ma też dziwny pociąg do ostrych narzędzi, które kiedyś ją przerażały. Jej lewy nadgarstek, zakryty własnoręcznie robionymi bransoletkami z muliny, tonie w bliznach. Powiedzmy, że ' kot ją podrapał. '
Boi się i wszystkiego i niczego za razem.
Dostaje istnej kurwicy na samą myśl o leżeniu w łóżku, obijaniu się i nie robieniu absolutnie niczego poza przewracaniem się od czasu do czasu na drugi bok.
Z drugiej strony, jest zbyt leniwa, aby myśleć o tym jak wspaniały, pełen aktywności fizycznej dzień ją czeka. W sumie to nie jest z nią aż tak źle w tej kwestii. Biega, chodzi na basen, rysuje, czyta, tańczy, rozciąga się, ćwiczy. Ale to wszystko tylko siłą rozpędu.
Często myśli o przyszłości. Wie, że stać ją na bardzo dużo. Jest cholernie ambitna, ma dużo możliwości. Nie ma żadnych, ale to żadnych kompleksów. Brnie prosto do celu, nie ogląda się za innymi, wie co ma robić.
Jedyne, co jest w stanie ją powstrzymać to emocje.
Paraliżujący strach, uczucie braku zrozumienia i to, że nie potrafi pomóc. Ona tylko niszczy, psuje, dołuje. I nie potrafi mówić w taki sposób, aby inni poczuli, to co ona czuje.
Emocje.
Pieprzone emocje.

Mam całe niebo na myśli.
Ale na ziemi mocno stoję.