I've never been an extrovert,
but I'm still breathing.
I've always been an introvert
happily bleeding.
Bezustannie jestem zdania, że jedzenie kiwi łyżeczką, nie dość, że poprawi humor i jest zdrowe, to jeszcze upora się ze wszystkimi moimi problemami. Przynajmniej z tymi natury sercowej. Jaka szkoda, że obecnie takowych nie mam.
Kryzys osobowości? Nie, to też nie to. Przywykłam do myśli, że mnie jest kilka w jednym ciele. Ewentualnie, jakby to stwierdził jakiś poważny pan "za-moich-czasów-tego-nie-było" - po prostu mam za mało obowiązków i sama roję sobie problemy. W sumie to... sama czasem tak twierdzę. Nie, że mam za mało obowiązków, tylko że sama jestem swoim własnym ograniczeniem i w pewnym sensie - problemem.
Święta trochę doprowadzają mnie do szału. Niby najgorsze już za mną, rodzinne rozmowy o polityce, powtarzanie po dziesięć razy tego samego przygłuchemu dziadkowi, obgadywanie nielubianych wujków i cioć no i oczywiście - karp w galarecie. Obrzydlistwo. Znów siedzę przed kompem, słucham Placebo, pożeram wielką paczkę M&M'sów, oddaję się lekturze wierszy z portalu poetyckiego, zamieszczonych przez domorosłych pisarzy wspinających się na wyżyny własnej grafomanii. Świadomość, że prawdopodobnie jestem jedną z nich odbiera mi całą przyjemność z pisania tej notki. Może czas powiedzieć 'hejka' i zrobić sobie przerwę?
sobota, 25 grudnia 2010
36 degrees.
Autor: Messy o 12:52
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz